Poznajcie Gacusia...

Nasza znajomość z Gacusiem rozpoczęła się od apelu znajomej, który do nas przysłała:

Inspektorat w Częstochowie otrzymał zgłoszenie brzmiące:

" …jest koń z chorymi nogami. Nie ma co jeść, bo bida tam jest. Kilka dni leży i chyba nie wstaje. Ma nogi w strasznym stanie…"

Sytuacja zdaje się być bardzo pilna, bo gdy koń nie wstaje od kilku dni, to wiadomo – jego szanse na przeżycie maleją z każdą godziną, więc jedziemy pod wskazany adres.

Małe gospodarstwo, mały dom i mała obora, a w niej – koń. Przyjrzałam się mu, spojrzałam na jego kopyta i musiałam wyjść. Wyjść, żeby nikt nie widział, że płaczę, ale nie mogłam powstrzymać łez na myśl o tym, jaki ból odczuwa to zwierzę. Moja koleżanka szarpnęła mnie za ramię mówiąc: „przestań, rozkleisz się później, teraz trzeba mu pomóc" i choć było ciężko musiałam zebrać się w sobie. Wróciłam do obory – ciemnego, zawilgoconego pomieszczenia w którym na górze ubitego gnoju z zapadniętymi nogami stał koń, przywiązany do ściany na krótkim łańcuchu. Nie mógł się poruszać, bo uwieź była zbyt krótka. Nie było paśnika, poidła, czy choćby wiadra z wodą. Po prostu nic. Tylko gnój. Od właścicieli dowiedzieliśmy się, że ma na imię Gacek, ma 19 lat, nigdy nie był podkuwany, całe życie pracował w polu, ale od jesieni nie wychodzi. Oni twierdzili, że od jesieni? Boże, to zwierze musiało tam stać, pozbawione wszystkiego znacznie dłużej. Na pytanie czym jest karmiony usłyszałam – sieczką. Tylko sieczką. Potem usłyszałam jeszcze kilka innych zdań, które wrażliwym ludziom nie przeszły by przez gardło: "to tylko kuń", "jak kuń nie pracuje to nie je".

Wiedzieliśmy, że musimy go zabrać, ale koń to nie kot, którego zapakuje się do transportera i gotowe. Pojechaliśmy do sołtysa, żeby skontaktował się z wójtem. Zgodnie z nową ustawą ten powinien wskazać nam gospodarstwo do którego można przewieść zwierzę, ale to tylko teoria, bo jak to zwykle bywa, wójt nie ma programu, baa nawet nie podpisał umowy z żadnym lek.weterynarii.

Już wiedzieliśmy, że musimy wszystko zorganizować sami i że kompletnie nie stać nas na taką akcję, ale … życie tego zwierzęcia było ważniejsze. Wróciliśmy na gospodarstwo porozmawiać z właścicielami o formach pomocy i znaleźć najlepsze rozwiązanie dla konia. Udało się nam dojść do porozumienia i umówiliśmy się na następny dzień na przewóz konia. Właściciele zgodzili się go oddać w związku z tym, że jak sami stwierdzili kompletnie nie stać ich na leczenie i utrzymanie zwierzęcia. I to fakt, bieda aż piszczy. Sami nie mają kolokwialnie mówiąc "co do gara włożyć". Zgodnie z ustaleniami następnego dnia zjawiliśmy się z lekarzem weterynarii na posesji. Weterynarz otwarcie stwierdził, że stan kopyt zwierzęcia jest dramatyczny i wymaga natychmiastowego leczenia, które potrwa ok. 12 miesięcy. Właściciele zwierzęcia zgodzili się je oddać. My z racji, że dotknęła nas bieda tych ludzi zobowiązaliśmy się im pomóc. Pomoc nasza polegać miała na regularnych akcjach zbiórki żywności dla nich. Zorganizowaniu mebli. Zgłoszeniu do Caritasu i pomocy w uzyskaniu środków unijnych na nieuprawiane przez nich pole.

Ciarki nam przeszły po plecach gdy dowiedzieliśmy się, że w dniu odbioru konia, gospodyni zaprzęgła go jeszcze do wozu, żeby sprawdzić, czy da radę pociągnąć i czy będzie jeszcze z niego jakiś pożytek.

Ponieważ to prości ludzie i zrzekli się konia darowaliśmy już sobie komentowanie tego. Zorganizowaliśmy transport, stadninę, która go przyjmie i zabraliśmy Gacka.

Koń ledwo wszedł na rampę. Baliśmy się, ze połamie sobie nogi, bo jak tu chodzić z takimi kopytami. Lekarz stwierdził, że wymagają całkowitej odbudowy. Po drodze baliśmy się, czy ustoi, ale udało się. Dojechał. Koń, który chyba daaawno, bardzo dawno temu nie jadł siana i w ogóle niczego. Na zdjęciach nie widać jak jest chudy, bo ma spęczniały brzuch i zimową sierść – a biel odbija światło, więc jego wystające żebra nie wyszły na fotografiach.

(...)

Kochani apelujemy do Was o pomoc finansową na utrzymanie go.
Pomóżcie nam go ratować!!!

Wobec takiej sytuacji nie mogliśmy pozostać obojętni - zaproponowaliśmy, że przyjmiemy Gacusia do Przystani Ocalenie, żeby mógł spokojnie dożyć swoich dni... Najedzony... Zadbany... Kochany i potrzebny - nie do pracy, potrzebny nam tylko po to, żeby był... był szczęśliwy... Transport przebiegł bez większych problemów. Także aklimatyzacja w nowym otoczeniu nie sprawiła staruszkowi problemu. Jako konik specjalnej troski wymaga dużych nakładów finansowych na utrzymanie. Specjalna pasza, witaminy, opieka weterynaryjna i kowalska - to wszystko ciągnie ze sobą niekończące się rachunki. Dlatego śmiemy prosić o pomoc dla Gacusia, On naprawdę zasługuje na wszystko, co najlepsze... Żeby mógł zapomnieć o tym, co zafundował mu człowiek w przeszłości...

Wsparcie na utrzymanie Gacusia prosimy kierować na konto:

91 1050 1399 1000 0022 0998 2426

Z góry dziękujemy za każdego grosika!!!