Kostuś w Przystani pojawił się dość niespodziewanie. Nie planowaliśmy w tym czasie wykupić kolejnego konia. Do skupu , pojechaliśmy odebrać Sorela. W okresie wakacyjnym, wielu naszych stałych darczyńców nie ma, są na urlopach. Bardzo ciężko wtedy uzbierać pieniądze na wykup. Na Sorela, stareńkiego konia ledwo wysupłaliśmy pieniądze. Obok niego, stał kasztanowy koń, chudy jak siedem nieszczęść. Grzywa rozczochrana, żebra sterczały, ale bystre oczka przyglądały się nam. Kiedy człowiek, spojrzy w oczy konia, który ma iść na rzeź, coś w nim pęka. Chce go ratować za wszelką cenę. Te oczy błagały o życie. Kiedy, usłyszeliśmy jego historię, wiedzieliśmy już, że MUSIMY zrobić zbiórkę, musimy go ratować. Ten koń wiele przeżył. Jako źrebak trafił do takiego, samego punktu. Miał jechać na pewną śmierć. Na szczęście, znalazł go w tym miejscu dobry człowiek i ocalił. Razem spędzili osiem lat. Jak to w życiu bywa, niczego nikt nie może być pewnie. Właściciel konia zmarł nagle i niespodziewanie, Kostek po pięknych ośmiu latach, w czasie których zdążył zapomnieć o złych doświadczeniach z dzieciństwa, po raz kolejny trafił do skupu koni rzeźnych, po raz kolejny miał jechać na pewną, pełną bólu i strachu śmierć. Dobrzy ludzie nie dali Kostusiowi długo stać w skupie. Zebraliśmy potrzebną sumę. W ciągu paru dni przyjechał do nas. Najważniejszym było leczenie, nie wiedzieliśmy co mu dolega, na co choruje. Z jakiego powodu jest tak bardzo chudy. Po nocy spędzonej w przystaniowym boksie, trzeba było Kostka załadować na przyczepkę i zawieźć do kliniki. Bał się, nie chciał biedak iść. Zapewne obawiał się, że po raz kolejny trafi w to miejsce, miejsce które pachnie strachem. Pan doktor nie miał dla nas dobrych wiadomości. Mówił, że życie tego konia, może bardzo krótko trwać... Miał problemy z łykaniem, dlatego też trzymał jedzenie w pysku, ale nie wpadało ono tam, gdzie powinno. Mieliśmy nadzieję, że uda się znaleźć jakiś sposób na jego wyleczenie. Po powrocie do Przystani, Kostuś wybiegł z przyczepy szczęśliwy, wyglądało, jakby się cieszył, że wrócił do domu. Nie oglądał się na nikogo, tylko pobiegł prosto do boksu, w którym spędził noc. Wiedział, że ten boks jest jego. Kostek już na następny dzień zaczął rządzić w Przystani, został gospodarzem. Chodził po placu i przez cały dzień pilnował gęsi, aby przypadkiem nie postawiły swojej stopy na jego terenie. Gęsi były oburzone, bo jak to tak, przyjeżdża taki i ustawia wszystkich. Jednak Kostek miał przewagę i ustępowały mu. Pilnował ludzi, którzy sprzątali jego boks. Zaglądał im przez ramię, kontrolował , czy przypadkiem mu nie wynoszą lizawki, albo musli. Kiedy jadł, to całym sobą, miał upaprany pysk, uszy i nos(co widać na zdjęciach) Udało mu się nawet odrobinę przytyć, co cieszyło nas ogromnie i dawało nadzieję. Śledził Dorotę, która karmiła kury. Zaglądał jej przez ramię, jakby sprawdzał, czy sypie odpowiednią ilość karmy. W dniu sprzątania pastwisk, do przystani przyjechało wiele osób. Kostuś chodził swobodnie po placu, straszył gości, robiąc groźne miny i powoli zbliżając się. Gdzie pojawiał się ktoś z talerzem, szedł sprawdzać, czy nie ma tam czegoś pysznego dla niego. Mieliśmy pana i władcę przez te 52 dni. Najukochańszego, najszczęśliwszego konia. Kostek zaprzyjaźnił się z kucykiem Busiem. Buś był wtedy w bardzo złym stanie, nie wstawał na nogi. Kostek swój dzień rozpoczynał nie od śniadania, nie od sprawdzenia placu, w pierwszej kolejności biegł pod boks Busia. Tam spędzał około pół godziny. Stał rozglądał się, wsadzał czasem głowę do boksu Busia. Towarzyszył kucykowi, wyglądało to tak, jakby codziennie przychodził przywitać swojego przyjaciela i spędzić z nim trochę czasu. Dopiero później zabierał się patrolowanie placu, pilnowanie pracowników i straszenie gęsi. Był niesamowitym koniem. Bardzo nam brakuje jego łobuzerskiego spojrzenia. W ostatnich dniach życia był słabszy, dużo leżał. Jednak śmierć była dla niego łaskawa. Zasnął w swoim boksie.

Nigdy, przenigdy nie będziemy żałować wykupienie tego chorego konia. Przeżył z nami piękne 52 dni, zachowywał się jak król od pierwszego dnia, a my z radością odgrywaliśmy rolę jego poddanych.
Czasem nam się wydaje, że Kostek za tęczowy most wcale nie chciał odejść, że został przez chwilę pilnować i sprawdzać, czy aby na pewno Dorota sypie dobrą ilość karmy kurom, czy Dominik przypadkiem nie poświęca zbyt dużo czasu kotom, czy ktoś nie grzebie w jego boksie. 52 dni to bardzo niewiele czasu, ale wystarczyło nam na pokochanie Kostusia z całego serca. To był wyjątkowy koń.
Wasz 1 procent podatku być może pozwoli ocalić w 2015 roku konia podobnego do naszego Kostusia, dlatego bardzo Was prosimy na zeznaniu podatkowym wpiszcie nasz numer KRS000015352.